Na zaproszenie Radia Lublin gościliśmy 15 listopada w audycji red. Łukasza Kubiaka „Cisza w eterze” – Joanna Marzec i Marek Błaszczyk wraz z Kazimierzem Strzelcem z Wiary i Tęczy oraz studentką Honoratą Sadurską – osobami zaangażowanymi w organizację lubelskiego Marszu Równości.
TERLIKOTERROR
W popularnym społeczno-polityczno-kulturalnym czasopiśmie Do Rzeczy pan Tomasz P.Terlikowski w artykule Homoterror postanowił srogo rozprawić się homoseksualistami i lewactwem. Pojęcia się w zasadzie przenikają, nie ma sensu ich kategoryzować. Homoseksualiści to wyłącznie rozwiąźli mężczyźni o lewicowych poglądach, słabo wykształceni, nie czytają, nie znają żadnych badań, które zna redaktor Do Rzeczy. Zresztą w pogoni za pięciuset partnerami trudno wygospodarować choć chwilę, żeby się zastanowić, „jak bardzo ja i moi kochankowie roznoszą choroby”. No bo i kiedy?
Pan redaktor posługując się toposem odbytu i wirusowego zapalenia wątroby wyraźnie pokazuje, że wśród gejów śmiertelność wysoka, w wielkich mękach, z wizją ognia wiecznego potępienia. I zasadzie tak powinno być. Problem polega na tym, że autor ostrożnie wchodzi na pole kościoła katolickiego i artykułu nie wynika czy homoseksualni klerycy też mają pięciuset partnerów (spore seminarium musi być), i czy choroby dotyczą tylko świeckich czy też nie. Być może osoby duchowne mają zapewnioną obligatoryjnie terapię reparatywną i dzięki temu choroby się ich nie imają. W rozważania o pedofilii się redaktor ugmatwał, bo temat drażliwy dla instytucji, wymaga aparatu pojęciowego i empatii.
Ale za to w Waszyngtonie 81 % chorujących na syfilis to homoseksualni mężczyźni, jak twierdzi autor tekstu z podtytułem „wszystko co powinniście wiedzieć o homoseksualizmie”. Ciekawe czy tak samo jest w Chojnicach lub Zielonej Górze?
Niezbyt zabawna ironia, którą redaktor rozpoczyna artykuł schematyzując grupy wykluczone i pokrzywdzone wprowadza nas w świat tradycji nierozumnej i w ośmieszanie poprawności politycznej, która w swej istocie, odbiera prawo do opresji. Tezą artykułu jest twierdzenie, że homoseksualiści mają ponoć specjalne prawa, a każda ich krytyka spotyka się histeryczną reakcją „różnej maści lewicowców i liberałów”. A oni masowo, bez wyjątku niszczą tradycję narodową i rodzinną. Bo homoseksualiści przecież nie mają rodzin. Bo niby skąd? Z niewierności?
Panie Redaktorze,
z pewnością reprezentuje Pan heteronormatywną większość i za żadne skarby świata nie wpuści do swojej przestrzeni życiowej osób LGBTQIA. Heteronorma to naturalna wyższość, a zatem władza i prawo do pouczania. Deklaratywnie daje Pan ludziom wolność, ale po prostu z dobrego serca i poczucia szacunku dla różnorodności – OSTRZEGA. No cóż, należałby się WIELKI SZACUN, gdyby nie to, że:
wykorzystał Pan wszystkie możliwe metody manipulacyjne, żeby grupę LGBTQIA zdeprecjonować. Bardzo nieładnie posługuje się Pan prostym chwytem choroby, który w konsekwencji prowadzi do strachu – eksploatuje Pan motyw zarażania. Świadomie pisze Pan tylko o mężczyznach homoseksualnych, wykluczając różnorodność seksualną kobiet. Jako podmiot liryczny bezustannie podkreśla Pan swoją bezstronność i konsekwentne dążenie „do prawdziwej prawdy”. Wyraźnie widoczna jest troska o homoterrorystów. Opublikował Pan artykułu w Do Rzeczy, zatem nie naraża się Pan na wewnątrzredakcyjną dyskusję, a krytycznych głosów z zewnątrz może pan nie słuchać .
Jest Pan intelektualnie syty, z wypełnionym poczuciem misji. Ale proszę sobie wyobrazić rodziców wyposażonych w wiedzę z pańskiego artykułu, którzy muszą się zmierzyć z coming outem dziecka. Nie dość, że gej lub lesbijka, to jeszcze żółtaczka i syfilis, nowotwór i wykluczenie. Sugeruje Pan też samobójstwo. I tu, niestety, Pana proroctwa się sprawdzają.
Teraz bez żartów. Naprawdę trudno z Panem żartować. Tym artykułem odbiera Pan prawo do dyskusji, sugeruje Pan pozorne ruchy i nieszczerą rozmowę. Nie broni Pan ani tradycji, ani rodziny, ogranicza Pan jedynie myślenie o nich.
Szczerze mówiąc nie chcemy z Panem polemizować na bazie procentów i badań. Nie dlatego, że nie możemy, bo damy radę. Ale dlatego, że uderza Pan tymi procentami w ludzi, których kochamy najbardziej na świecie – w nasze dzieci. Wśród setek dzieci naszych i naszych przyjaciół praktycznie wszyscy żyją albo w stabilnych związkach, albo samotnie. Podstawowym problemem zdrowotnym naszych dzieci nie są ani AIDS, ani WZW. Tym problemem jest depresja. Depresja wynikająca z nieustannych obelg, badań „naukawych” i poczucia winy.
A teraz odpowiedź na Pana twierdzenie, że problemy psychiczne osób LGBTQIA są winą ich samych. Otóż, ich dotkliwość jest znacznie mniejsza po zmianie otoczenia czyli po wyjeździe do krajów, gdzie nie czyha na nich troglodyta z kamieniem i subtelny intelektualista, który mu ten kamień dostarczy.
Z nadzieją, że zboczy Pan z drogi „monologu pouczającego i ośmieszającego”
Z nadzieją, że zostanie Pan kiedyś sojusznikiem wszystkich rodzin
pozostajemy z wyrazami szacunku
Marek Błaszczyk prezes, Dorota Stobiecka wiceprezeska
My Rodzice – stowarzyszenie matek, ojców i sojuszników osób LGBTQIA
Zielona Góra – optymistyczne zamknięcie sezonu paradowego
Tydzień po bardzo nerwowym marszu w Lublinie odbył się marsz w Zielonej Górze.
Atmosfera była przemiła (mimo, że to był pierwszy marsz w tym mieście, a zwykle pierwsze parady są najtrudniejsze). Poza ponurymi facetami ze swoimi bardzo ponurymi, czarnymi bannerami, którzy demonstrowali kilkanaście minut za nami, nie było kontrakcji.
Skąd taka różnica między dwoma podobnej wielkości ośrodkami ośrodkami miejskimi (Lublinie, wybacz! Autorem tekstu jest warszawiak), nie wiem. Myślę, że odległość kulturowa między obu ośrodkami nie jest znowu taka wielka, a jakiegoś homofoba chyba się da w Zielonej Górze znaleźć. Czyżby wyjaśnieniem były wybory i próba zarobienia kilku punkcików przez działaczy PiS w Lublinie?
Po Marszu, razem z Alicją i Filipem Czeszykami z naszego Stowarzyszenia miałem przyjemność wziąć udział w panelu na tematy rodzinno/LGBT-owskie. Panel zaszczycił swoją wiedzą prof. Izdebski, a dla mnie jako słuchacza najciekawsze było wystąpienie geja Cezarego, jednego (wraz z dwiema mamami) z trójki rodziców z Tęczowych Rodzin. Cezary z zachwycającą prostotą opowiedział swoją historię – ojca dwójki dzieci, który wraz z partnerem gejem przeprowadził z sukcesem córkę i syna drogą od małego dziecka do dorosłości. Co najważniejsze, ani on, ani jego dzieci nigdy nie ukrywali, jak wygląda ich rodzina. I NIC SIĘ NIE STAŁO! Na pytanie, o agresję, której doświadczył on, jego syn i córka, odpowiedział, że nie mają takich doświadczeń. Na oczywiste pytanie, które padło potem, a jak to tłumaczysz ? – odpowiedział: i ja i moje dzieci nic nie ukrywaliśmy, byliśmy sobą. I takich nas ludzie zaakceptowali.
Może jednak różnice między Lublinem a Zieloną Górą różnica jest większa niż myślałem…
Marek Błaszczyk
Interseksualizm.org
Taki tytuł ma nowy portal uruchamiany przez Magdę Rakitę.
Magda jest osobą, do której pasuje określenie, że mogłaby zagrać jednocześnie Ali Babę i 40 rozbójników. Z ogromną energią pomaga w wyjściu z szafy osób interpłciowych.
30.10.2018 uczestniczyłem w spotkaniu z Magdą, na którym opowiadała i o interseksualizmie, i o sobie. Zamiast dawać definicje, powiem jak zrozumiałem różnicę pomiędzy transpłciowością a interseksualizmem. Transpłciowość nie ma związku z ciałem. Osoba transpłciowa czuje się uwięziona w ciele osoby innej płci. Osoba interseksualna ma jakieś fizycznie cechy tej drugiej płci. Dlatego (najczęściej, niestety) zajmują się ją lekarze.
A medycyna nie zajmuje się osobami zdrowymi. Tworzy pojęcie normy zdrowia, i jeśli ktoś nie pasuje do tej normy żwawo się bierze za „znormalizowanie”. To, co sensownie działa w przypadku grypy, czy raka jest najczęściej bez sensu w przypadku interseksualizmu.
Po pierwsze – język. To, ze ktoś jest INNY, nie znaczy, że jest CHORY, że ma ZABURZENIA. Jest kilkanaście jednostek chorobowych, które medycy leczą, także operacyjnie.Duża część ma związek bardziej z dążeniem do porządkowania świata niż z rzeczywistym dbaniem o zdrowie osób interseksualnych.
Po drugie: sama kwalifikacja zdrowie/ choroba i pomijanie prawdopodobnych efektów ubocznych.
Przykład pierwszy: spodziectwo. Czyli, cewka moczowa u chłopaka kończy się wcześniej. Jaki kłopot wynika z pozostawienia sprawy, jak jest? Chłopiec będzie musiał siadać przy siusianiu, czyli niewygoda. Jaki kłopot wynika z „leczenia”? Blizna, która zostaje po operacji. Blizna nie rośnie tak, jak reszta ciała, więc konieczne są kolejne operacje. Czyli, niewygoda. No to się zastanowimy, która niewygoda jest bardziej dotkliwa. Może się o to spytać samego zainteresowanego? Najlepiej, kiedy sam będzie mógł w świadomy sposób podjąć decyzję, a nie operować niemowlę?
Przykład drugi: rodzi się dziewczynka. Po jakimś czasie się okazuje, że ma w brzuchu jądra. Pod pretekstem zagrożenia rakiem (statystyka tego nie potwierdza) lekarze operacyjnie usuwają jądra. I z tego wynika, ze pacjentka do końca życia musi brać hormony. Dobór tych hormonów odbywa się metodą prób i błędów – bardzo dotkliwą dla pacjentki. w dodatku, dawka dobra dzisiaj, jest zła za miesiąc i trzeba całą procedurę dopasowywania powtarzać od początku. Hormony są drogie i czasem niedostępne w sprzedaży. Zaprzestanie ich brania powoduje poważną osteoporozę. Jak widać, warto by pomyśleć nad wyważeniem korzyści i strat.
Przykład trzeci i następne – od niektórych procedur medycznych wieje zgrozą i średniowieczem – np dziewczynkom rozciąga się pochwę.
Ale tego lekarze nie robią. Albo nie pytają się rodziny o zgodę, albo żądają zgody w ciągu 15 minut nie dając żadnego czasu na dowiedzenie się czegokolwiek. Najczęściej przemilczają skutki uboczne proponowanej operacji.
Co najmniej tak samo okropna jest sfera psychiki. Specjaliści powtarzają ciągle „ale nikomu nie mów”, co powoduje, ze osoba interseksualna czuje się rozpaczliwie samotna i niezrozumiana. Magda dala przykład dwu interseksualnych sióstr, które, wychowywane razem, nie wiedziały o swoim interseksualizmie.
Wg Magdy Rakity praktycznie nie zdarzają się przypadki agresji w związku z ujawnieniem swojej interseksualności. A świat okazuje się przyjaźniejszy, a w dodatku pojawiają się w nim podobni, z czasem bliscy ludzie.
Marek Błaszczyk